Słuchałem Senków za 250 tys. zł: średnie. Za to moje serce skradł Kopciuszek, czyli HD 800 S!

Po raz pierwszy w życiu wybrałem się na Audio Video Show i … nie żałuję ani minuty, jaką tam spędziłem! Ale o samym AVS opowiem Wam w innym wpisie, tu natomiast chciałem skupić się na przygodzie z najdroższymi słuchawkami świata, czyli Sennheiser Orpheus HE-1, które kosztują dziś ponad 250 tys. zł.

Tak, to zero na końcu to nie wybryk kota, który przebiegł mi po klawiaturze!

Sennheiser umie w marketing i tak właśnie widzę Orfeusza – jako prezentację dla mas i świata hajendu, żeby wiedzieli, że wielki gracz jak chce, to potrafi!

Od dawna mam sentyment do Senków, ale przyznaję, że najdroższymi słuchawkami marki, jakie dotąd miałem w uszach, była 3 generacja Momentum TWS (recenzja Sennheiser Momentum True Wireless 3) i od kiedy zobaczyłem info, że na tegorocznym Audio Video Show będzie można spędzić kwadrans z mitycznym Orpheusem, wiedziałem, że muszę tam być!

Chyba tylko refleksowi zawdzięczam to, że udało mi się zabukować miejscówkę na odsłuch – jak się okazało, było to pomieszczenie na odseparowanym od gwaru targów piętrze, gdzie skrupulatnie sprawdzano rezerwacje i można było spędzić 15 minut sam na sam z najdroższymi słuchawkami marki.

I teraz przechodzimy do tej najzabawniejszej części historii: wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pokoju niczym z mokrego snu audiofila. Luksusowa przestrzeń, wygodne fotele przy stolikach ze sprzętem, delikatnie przyćmione oświetlenie, stosiki płyt CD i tablet z odpalonym Tidalem, a w centrum stoi on, Orfeusz, cały we włoskim marmurze.

Ale pech chciał, że zamiast do topowych słuchawek podszedłem do tych, które spoczywały sobie kawałek dalej i wbrew plotkom rozsiewanych przez przedstawicieli jednej z redakcji, które w „moim” czasie chciały dograć kawałek tła do wywiadu z szefem polskiego dystrybutora Senków, wcale nie przyciągnęła mnie tam płyta „Symphonica” George’a Michaela, dumnie prężąca się na samym wierzchu!

Sennheiser HD 800 S / fot. OffTech
Sennheiser HD 800 S / fot. OffTech

Finalnie album Dżordża zaczynał kręcić się w playerze, a ja zakładałem na głowę słuchawki, które zobaczycie na nagraniu poniżej. W rezultacie moja przygoda z wysokimi modelami Sennheisera zaczęła się nie od samej góry, a od skromniej (ach, błogosławiona skala!), bo „jedynie” na 7 tys. zł, wycenionego HD 800 S.

To był strzał w 10tkę, bo dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem. Po prostu – bez żadnego przygotowania (a może właśnie dlatego?) wspomniany album zabrzmiał tak, jak dotąd sobie wyobrażałem, że powinien. Dla pewności odpaliłem jeszcze słynny motyw z „Whiplasha” i do tego „Master of Puppets” sami wiecie kogo (to już poszła z Tidala) i dalej to było dokładnie to, czego szukałem.

Leżące obok 820-tki już nie wywarły na mnie podobnego oszołomienia, więc wróciłem do 800-ek i znów audionirwana, po której bałem się podejść do właściwego bohatera odsłuchu – bo skoro słuchawki za 7k były w stanie niemal wyrwać mnie z butów, to po takich za cenę mieszkania w średniej wielkości polskim mieście można się spodziewać, że wprowadzą mnie w komę.

Zaczęło się: pokrywa skrywająca słuchawki zaczęła unosić się do góry, a za chwilę to samo stało się z lampami i pokrętłami sterowania. Wygląda to wprost magicznie, jakby z marmurowego sarkofagu miało wyłonić się coś, co jest warte każdej złotówki swojej ceny. Same słuchawki są również pięknie wykonane i mając je w ręku zastanawiałem się, czy to jeszcze przedmiot użytkowy, czy dzieło sztuki.

Pełen nabożnego skupienia wcisnąłem „play” na odtwarzaczu, ze słuchawek doleciał mnie wstęp do któregoś z kawałków Floydów i już poczułem poruszenie się mojej spragnionej progresywnej klasyki duszy, ale … nie było to na pewno coś, co mogło przebić efekt HD 800 S!

Wygląda na to, że nie ugryzł mnie radioaktywny nietoperz (ani tym bardziej takiż słoń, bo te zwierzęta są wymieniane w folderze reklamowych modelu), bo za cholerę ani nie poczułem czegoś niezwykłego, ani nie usłyszałem czegoś nowego! Tym szczerym wyznaniem pewnie dla jakiejś części Was właśnie popełniłem recenzenckie seppuku, ale co poradzę, skoro to porównanie słuchawek za 7 i za 250 tys. zł dało mi coś na kształt wyzwolenia z mitycznego gonienia audiofilskiego króliczka!

Nie znaczy to wcale, że dla kogoś innego Orpheus nie zabrzmi jak wcielone złoto, a nad 800-kami parsknie śmiechem. Przypomnę raz jeszcze: w moim przypadku większą przyjemność słuchania i poczucie kontaktu ze swoim wymarzonym brzmieniem dały mi HD 800 S. Tylko i aż tyle.

Dzięki Audio Video Show mogłem sprawdzić wiele sprzętów, które chodził mi po głowie od jakiegoś czasu i to jest potężna siła tej imprezy, która potrafi skutecznie ściągać bogów na ziemię, ale też tworzyć nowe obiekty pożądania.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NAJNOWSZE