Zanim przejdziemy dalej, muszę się wytłumaczyć z tego, że dotąd nie miałem pojęcia o kapeli Wilczyca, ale teraz wiem jedno: chłopaki mają gust, odwagę i potrafią zagrać tak, że odzyskujemy wiarę w krajowy metal bez Romana!
WILCZYCA&Roman Kostrzewski to przykład współpracy, gdzie moc łączy się z szacunkiem
Nie ma Kata bez Romana – zaczynam od credo, żeby od razu ustawić się po jednej ze stron w wiadomym sporze. Nawet album „prawilnego” Popióra z nowym wokalem mnie nie przekonał, bo trochę pogubiłem się w niezdecydowaniu Hoflera, raz chcącego robić karierę niczym słusznie zapomniany (a przynajmniej taką mam nadzieję) Pectus, innym razem walczącego bez pardonu mocnym, siłowym wokalem w dobrym, oldskulowym stylu.
Tyle, że zabrakło tu szczypty magii głosu Romana, który nawet w melodyjnych balladach potrafił zostawić coś, co sprawiało, że wiedziałeś, że słuchasz metalu, a nie listy przebojów radia Bzdet. I nawet chwilami genialne zagrywki Jacka Hiro nie są w stanie uratować tego albumu – choć słowo „uratować” jest tu zbyt mocne i wolałbym powiedzieć, że dociągnąć go do poziomu Kata, czy też Kata i RK.
Z tym większą nieufnością podchodziłem do utworu Wilczycy, która z Romanem na wokalu nagrała „Jeszcze zemści się ziemia”, spodziewając się raczej skoku na sławę, niż solidnej, katowskiej roboty. A niesłusznie, bo ten kawałek ma w sobie drapieżność, przebojowość i przekaz, którego nie powstydziłyby się hiciory Kata.
Nie wiem, jak długo przed śmiercią Roman Kostrzewski nagrał wokale do tego utworu, ale brzęczy mi w uszach końcówka, w której naznaczony chorobą oraz nieuchronnym i oczekiwanym już odejściem wybiera wolność zamiast krzyża. To mocna kropka nad i (a raczej powinienem powiedzieć – ostatni róg pentagramu) wyryta przez artystę, który pieczętuje pożegnanie takim bluźnierczym i trudnym wyborem.
Pogodzenie z samym sobą, a nie absolutem gdzieś z zewnątrz: czyż nie w tę stronę idzie powtarzana jak mantra końcówka utworu? Nie szukanie pocieszenia, a wzmocnienie przekazu swojej filozofii życiowej, w której miarą człowieka jest on sam, bez konieczności odwoływania się do nadprzyrodzonych stref.
Symbol, nie obiekt kultu; poszukiwanie a nie wiara na (w?) słowo; walka z łatwym kłamstwem w poszukiwaniu trudnej prawdy. Taki przekaz Romana – już odarty z „satanicznego” sztafażu – wybieram. I mam wrażenie, że w tym wyborze pomaga mi „Jeszcze zemści się ziemia”.
Zresztą dość gadania i sprawdźcie sami – niżej link do świetnie zrealizowanego teledysku:
Swoją drogą podoba mi się estetyka filmu, jaką wybrano i jestem pełen podziwu dla członków zespołu, że schowali swoje ego i oddali hołd Romanowi tak, jak na to zasłużył.
To rzadko spotykana cecha, zwłaszcza wśród kapel walczących o swoje miejsce w branży i tym bardziej kibicuję Wilczycy – panowie, świetna robota i oby tak dalej!