Panopticon – The Scars of Man on the Once Nameless Wilderness (2018)

The Scars of Man on the Once Nameless Wilderness

Znałem wcześniejszą twórczość zespołu, podchodziłem więc do nowej płyty z ogromnymi nadziejami i ciekawością, co tym razem kapela rodem z Kentucky nawyprawiała.

Skąd ciekawość? Otóż każda z poprzednich płyt zabierała odbiorcę w nieco inną muzyczną podróż, a podkreślam amerykańskie korzenie Panopticonu, ponieważ wojaże te charakteryzowały się silnym norweskim, a nie amerykańskim, wpływem.

Tak, norweskim, bowiem zespół brzmiał jak wypadkowa najlepszych kapel blackowych o wybitnie nordyckim polocie, zakorzenionym gdzieś tak w połowie lat 90tych ubiegłego stulecia. I jak pierwsze płyty charakteryzowały się wybitną sygnaturą brzmieniową z północnej sceny metalowej, tak im bliżej współczesności, tym Panopticon bardziej skręcał w stronę szeroko pojętej alternatywy, porzucając metalowe rewiry.

Muzyka alternatywna to pojęciowy wór, jednak stylu zespołu, będącego wypadkową  metalowych korzeni, postrockowej przestrzeni i rozwiązań aranżacyjnych, melancholii rodem z Waitsa czy Cave’a i progresywnego grania z klasyki gatunku, jak choćby kameralne dokonania Floydów, nie można określić inaczej.

Na ostatnim albumie nie brak momentów, które wydają się stanowić odpowiedź na pytanie, jak Johnny Cash (nie ten młodziutki, lecz dojrzały, żegnający się już ze światem artysta) brzmiałby, gdyby zdecydował się na ostrzejsze granie. Ten przedziwny miks country, folku, rocka i metalu jest przy tym w zdecydowanej większości melancholijny niczym najlepsze kawałki Anathemy – ciężar egzystencji przechodzi tu jednak nie w rzewne rozmarzenie, ale raczej w ton dystansu i mądrości, które pozwalają odnaleźć się w skazanym na odejście świecie.

Najnowsza płyta Panopticonu to dzieło dojrzałe, pod pozorną prostotą ukrywające wyrafinowane przestrzenie i szeroki oddech, tak charakterystyczny dla muzyki, która przekracza kanony gatunków. Podskórnie czujemy, że płyta jest hołdem oddanym Naturze, stanowiąc jednocześnie akceptację jej przemijalności wraz z odwiecznym rytmem zmartwychwstania.

Jeśli nieobce są Wam mistyczne odniesienia w muzyce Briana Eno, podobne wrażenia czekają Was podczas przygody z dzieckiem Panopticonu.

Dla kogo?

Płyta absolutna dla wielbicieli szeroko pojętej alternatywy, klimatu black metalu (choć niekoniecznie wyrażanego jedynie jazgotem młócących bez opamiętania instrumentów), Anathemy, My Dying Bridge, Nicka Cave’a, Johnnego Casha, Pink Floyd, postrocka, Briana Eno.

Duchowa podróż, pełna niezwykłej przestrzeni i obcowania z Naturą. Płyta nieszablonowa, wymykająca się sztywnym schematom gatunkowym.

Jedna z najlepszych płyt 2018 roku.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NAJNOWSZE