T.LOVE Pochodnia: nowy singiel, który sprawi, że zawyjesz z tęsknoty za starym T.LOVE!

T.LOVE Pochodnia to piosenka, w której jak w pigułce mamy wszystko to, na co sarkają starzy fani tej kultowej kapeli – odpustowe rymy, zaśpiewy rodem z Zenka, bezpieczne melodie i żywiołowość na poziomie Laguna, smętnie zwisającego z krakowskich drzew. Aż chce się krzyczeć: oddajcie dawne T.LOVE!

T.LOVE Pochodnia to efekt współpracy z Kasią Sienkiewicz z Kwiatu Jabłoni i to (niestety) słychać

T.LOVE Pochodnia: zapowiedź teledysku / fot. You Tube
T.LOVE Pochodnia: zapowiedź teledysku / fot. You Tube

Kurcze, dawno nie miałem takiej zagwozdki: T.LOVE to jedna z moich ukochanych kapel, która bardzo się stara, żeby przez dekady wypracowaną pozycję poetów rocka rozmieniać na coraz bardziej dansingowe melodie, które nie poderwą do pogo, ale pozwolą smętnie przeplątać się po parkiecie.

Czarę goryczy przepełnia wokalistka, która w pierwszym odruchu wydaje się nawiązywać do niesławnej, żabiej maniery dawnej wokalistki polskiego Blue Cafe (jeśli nie wiesz, o czym mówię, miej litość i nie szukaj nagrań!), jaka przeniesiona w 2022 rok brzmi jeszcze bardziej upiornie, niż w czasach świetności.

Słuchając tego kawałka miałem wrażenie, jakby pomiędzy wokalami nic się nie zadziało, zabrakło chemii czy ognia, o którym śpiewa Muniek. Wszystko się tu rozmija i zamiast w umowną lakoniczność przeradza w zabawę szczegółem, który okazuje się być zlepkiem komunałów.

Coraz bliżej ognia, płonę jak pochodnia – płoń waść i wstydu oszczędź!

Utwór jest skonstruowany na zasadzie dialogu pomiędzy Muńkiem, przywołującym ważne zdarzenia ze swojej przeszłości, i młodej muzy, wyzwalającej w nim ogień. Trąci banałem? I to jak! „Jestem bliżej ognia, płonę jak pochodnia” – ale ja, jako fan T.LOVE, płonę z zażenowania. Na szczęście mogę pozwolić sobie na komfort szczerości, bo chłopaki i tak nie dowiedzą się o tym tekście, więc … jazda!

Wydaje mi się, że muzy wyciągają z dawnych buntowników nie tylko moc przechwałek, ale też trochę obciachu i garść deklaracji politycznych (tak, jakiś geniusz postanowił zgrabnie wpleść w teledysk nachalny przekaz, który nijak ma się do 3/4 utworu!). A przecież wystarczyło przepleść przebitki z lat 80tych i 90tych ze współczesnymi i już byłby świetny gotowiec!

Ale nie – komuś zabrakło dosłowności i postanowił przełożyć niektóre fragmenty tekstu Muńka na wizje zrozumiałe dla obecnego widza.

Pytam tylko: po co?

Potrzebuję wczoraj! Nawiązania do popkultury i krótki kurs polityki dla początkujących

Kiedy słuchałem tekstu po raz pierwszy, po autobiograficznym początku spodziewałem się czegoś w rodzaju spowiedzi rockmana po polsku. Niestety, wyszedł z tego dziwy miszmasz, bo połowa utworu mówi o swoistych kamieniach milowych z przeszłości artysty, a druga – o szaleńczej miłości do kobiety, która sprawia, że mimo bogatych doświadczeń staje się on bezbronny jak nastolatek.

I ten liryczny podkład został – zupełnie niepotrzebnie – unurzany w aluzjach, rzucanych prosto w twarz!

  1. Taniec z „Pulp Fiction” – tylko Muńkowi nieco do Travolty brakuje.
  2. Lądowanie USA na księżycu.
  3. Foto w stylu „Forresta Gumpa”, na którym Muniek stoi obok Lecha Wałęsy.
  4. Atak na Kapitol w USA i foto ze słynnym Wikingiem, opatrzone pozbawiającym złudzeń podpisem „Idiota”
  5. Stonesi i Dylan, na których koncertach trzeba być.

Naprawdę trudno mi dociec, co sprawiło, że T. LOVE pozwoliło tak spartolić ten teledysk, który broni się świetnie, ale tylko w partiach archiwalnych, kiedy widać, jak muzycy są jeszcze dziki dziećmi niepokornego rocka. Pojawia się tu odwieczne pytanie, związane z mocną muzyką, o którym pięknie zaśpiewał Markowski (tak, ta fraza o zejściu ze sceny) i do którego sam grzecznie się zastosował.

T.LOVE Pochodnia: kadr z teledysku / fot. You Tube
T.LOVE Pochodnia: kadr z teledysku / fot. You Tube

Jak to jest, że taki Lemmy z Motorhead do końca był uosobieniem tego wszystkiego, co niesie za sobą rock, a 99% gwiazd w pewnym momencie zaczyna przypominać własne karykatury? Żeby nie było – poza Lemmym wymieniłbym tu Iggy Popa, Davida Bowiego, Micka Jaggera, Ozzy’ego … Polskich kapel i wokalistów na liście brak? A skąd! Grzegorz Kupczyk, Wojciech Waglewski, Krzysztof Cugowski – też by się sporo tego uzbierało.

I jak na złość, choć Muńkowi w tym towarzystwie miejsce należy się choćby za „Warszawę” czy „Potrzebuję wczoraj” (to w zasadzie jeden z nielicznych twórców rockowych w naszym kraju, który nie ma płyty bez hitów, jakie zna pół Polski), to mam wrażenie, jakby jego samego coraz mniej interesowało miejsce na rockowym parnasie.

Coraz łagodniejsze i jednocześnie współcześniej brzmiące oblicza T.LOVE mają w sobie coś z posmaku rozmieniania się na drobne. Oczywiście nikt nie broni artystom angażowania się w bieżące, istotne sprawy (właśnie na fali komentowania polityki jakiś czas temu tak pięknie przypomniał o sobie Kazik), ale trzeba to robić szarpiąc za flaki, a nie grać na dwie bramki piosenką, w której każdy znajdzie coś dla siebie: coś o miłości, sercu rockmana, zazdrości – a wszystko z ledwością pudruje coś, z czym cholernie trudno się pogodzić, czyli… starość.

Zastanawiam się, ile jeszcze musimy czekać na T.LOVE, które poza kojącą serce i wpadającą w ucho melodią pokaże swój rockowy szpon? Gdzie te gitary, gdzie ironiczne teksty, gdzie frazy, które wwiercają się w mózg i nie chcą z niego wyjść?

I wiecie co? Kiedy myślałem, że gorzej już być nie może i kolejny singiel musi być lepszy, pokazała się „Ponura Żniwiarka” – ale to już odrębna historia.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NAJNOWSZE