Dzisiaj Jakub Skorupa: to powinna być fraza ostatnich dni, gorączkowo wpisywana na jutuby i inne tajdale.
Tyle, że przekorny artysta wybrał sobie pierwsze wybuchy wiosny i najbardziej radosne święta w naszym kraju po to, żeby opublikować kawałek będący epitafium świata, jaki znamy.
Podskórnie czuję tu grubą ironię, ale prawa rynku jak na razie ciągle są nieubłagane i nowy utwór może mieć utrudnioną drogę do szerzej publiczności – my tu chcemy świętować budzenie się przyrody do życia, topić Marzannę, myć okna i trzepać dywany po zimie, a Skorupie zachciało się śpiewać o katastrofie klimatycznej!
Dzisiaj Jakub Skorupa to krótka opowieść o zwyczajnym końcu i tym, że odwracanie wzroku przychodzi nam trochę za lekko
Od pierwszej lektury (zaraz Wam opowiem, dlaczego czepiłem się akurat tego określenia) „Zeszytu pierwszego” Jakuba Skorupy byłem przekonany, że po okresie różnych Zsiadłów, Żeńskiego Grania i upadłych idoli w rodzaju Krzysztofa Zalewskiego przyszedł czas na odrodzenie muzycznej alternatywy, która wyjdzie poza podziemie i niszowe koncerty.
Debiut śląskiego twórcy wybuchł po cichu i był tak po gombrowiczowsku wsobny, że musiał wypalić. Od razu przejdę do wspomnianej w pierwszym akapicie lektury, bo literackość („młodociane wiersze”) wylewa się z albumu co chwilę i sprawia, że pochłania nas opowieść o świecie młodości, dojrzewaniu, fascynacjach i czujnej, ale nie zamkniętej wyłącznie na sobie autoobserwacji.
Wraz z „Zeszytem pierwszym” czujemy smaki pierwszych muzycznych fascynacji, zgrzytów rodzinnych, dzikich wakacji i uczuć towarzyszących przebudzeniu świadomości. To magiczny album o własnym kawałku świata, ale też o jego opuszczaniu i wyglądaniu na zewnątrz, a całość jest podlana mieszanką chwytliwych melodii i fraz, które nie chcą szybko opuścić głowy odbiorcy.
Jakub Skorupa ma rzadki talent do łączenia przebojów z liryką i robi to na totalnym luzie – dawno nie było w polskiej muzyce twórcy, którego miałby tak potężną dawkę delikatności, ale bez skłonności do dramatyzowania i rozdrapywania ran.
I taki nasz artysta pozostaje na pierwszym utworze, będącym jednocześnie zapowiedzią kolejnej płyty.
Piosenka „Dzisiaj” mówi o tym, o czym większość z nas doskonale wie, ale czuje spętanie niemocą – a przynajmniej sam łapię się na tym, że chyba spieprzyliśmy już wszystko i można tylko usiąść na murku i patrzeć, jak stary świat odchodzi w kurzu, jęku wyschniętych ścięgien, popękanej ziemi i ochrypłych głosów.
Jak „oni” to zrobili? Pompują kolejne niekończące się cyferki na wirtualne konta, dowożą tirami tony banknotów, wchodzą w elektryki i fotowoltaikę, organizują szczyty klimatyczne, dotują Gretę i Grinpis, a lodowce pękają dalej.
A my? Czujemy, że pozostaje nam patrzeć – bo chyba w redukcję śladu węglowego, jakiego oczekuje się od poszczególnych osób, wierzą chyba tylko rządy, korpo i biznes – wszak na handlu „śladami” można na pewno nieźle zarobić.
O takiej tragedii wiszącej w powietrzu jest ta piosenka.
Zanucisz i dosiądziesz się do łuskania słonecznika?
Lubisz kawałki z przesłaniem? Sprawdź RHCP Black Summer – znów słońce czarnym charakterem, a perspektywy mało krzepiące!