Czarny telefon to solidny horror przekraczający granice gatunku?

Czarny telefon to jeden z przykładów filmu, który będzie czymś więcej niż wakacyjnym hiciorem w multipleksach. Okazuje się, że jest jeszcze miejsce dla bohaterów nowych miejskich legend, bo mam wrażenie, że kimś takim stanie się Wyłapywacz: porywacz dzieci w demonicznej masce, zmieniającej grymas w zależności od „etapu gry” mordercy z ofiarą.

Na pewno to ogromna zasługa świetnej roli Ethana Hawke’a, bo nie ma sensu ukrywać, że po obejrzeniu trailera domyślacie się, czyje oblicze skrywa maska zabójcy – na szczęści broni się tu zarówno cała opowieść, jak i aktorzy, zwłaszcza ci najmłodsi!

Czarny telefon / fot. materiały promocyjne

Szykujcie się na kawał solidnego i emocjonującego kina oraz sporo pytań, które będą Was dręczyły po wyjściu z sali kinowej.

Powiem bez ogródek – jeśli oczekujecie filmu, który:

  • połączy ciekawych bohaterów,
  • zapewni zgrabną historię z całą masą niedomówień,
  • da możliwość szerszego odczytania z metaforą dorastania ( i to nie tylko w patologicznym otoczeniu, ale po prostu wychodzenia z wieku dziecięcego w dorosłość),
  • nie stroni od jump scenek, ale potrafi też oczarować klimatem,
  • dobrze odda atmosferę lat 70-tych (sporo detali od muzyki po gry!),
  • nie będzie cukierkowym blockbusterem,

to trafiliście idealnie!

Czarny telefon: recenzja dla tych, którzy jeszcze nie byli w kinie

Jak pewnie większość z Was, niespecjalnie czekałem na najnowsze dzieło Scotta Derricksona, rzemieślnika od takich tytułów jak „Sinister” czy „Egzorcyzmy Emily Rose”. Ba, gdyby nie świetny zwiastun i nazwisko Joe Hilla, na którego opowiadaniu bazuje cała historia, pewnie nawet nie zwróciłbym na ten tytuł uwagi.

Fabuła Czarnego telefonu osadza się na historii starej jak samo kino – mamy tu do czynienia z niewielką społecznością (miasteczko w Denver), gdzie senny amerykański klimat burzą zaginięcia dzieci.

Oczywiście skojarzenia ze stylistyką „To” Kinga są nieuniknione, zapewniam Was jednak, że obyło się bez niepotrzebnych zapożyczeń, a cała warstwa Nadprzyrodzonego w omawianym filmie jest tak podana, że w zasadzie moglibyśmy zacząć zastanawiać się nad tym, co jest rzeczywiście niewytłumaczalna, a co może być wytworem wyobraźni poddanego traumie chłopca.

Trzeba oddać Derricksonowi sprawiedliwość w kilku kwestiach: o ile wybiera on dosłowne epatowanie Nadprzyrodzonym i przygotujcie się na kilka rasowych jump scenek, to przez zaskakująco dużą część filmu umiejętnie tworzy nastrój i buduje postaci.

Mamy tu do czynienia z połączeniem atmosfery „To”, „Stranger Things” i zdjęć rodem z najlepszych filmowych dokonań Roba Zombiego, czyli „Domu 100 trupów” i „Bękartów Diabła” (ziarnista faktura, ocieplona kolorystyka, manipulacja tempem i muzyką – zwłaszcza w sennych wizjach siostry głównego bohatera, granej przez genialną Madeleine McGraw).

Czarny telefon nie jest wymyślnym horrorem, który przykułby naszą uwagę maestrą fabuły, ale bez dwóch zdań to zgrabne kino gatunku, które – zwłaszcza w fotelu kinowym – zapewni półtorej godziny porządnej rozrywki.

Najciekawsze jest jednak to, co wyłazi z obrazu spod głównej linii fabularnej, bo właśnie w tle znajdziemy sporo ciekawych tropów, którym bliżej do dramatu niż thrillera. Przede wszystkim byłaby to wszechogarniająca przemoc, towarzysząca naszym nastoletnim bohaterom na każdym kroku, w szkole, w domu, w salonie gier i gdzie by jeszcze nie sięgnąć.

Najsilniej działa na widza zestawienie upokarzającej przemocy z koniecznością szybkiego powrotu do rzeczywistości:

  • nieważne, że przed chwilą ojciec sprał Cię pasem tak, że nie usiądziesz przez kilka dni na tyłku – i tak musisz odpowiedzieć „dobranoc, tato”,
  • przed porwaniem nasz 13-letni Finney Shaw jest gnębiony przez grupkę rówieśników – po solidnym wpierdzielu Finn musi jak gdyby nigdy nic wracać na lekcje i udawać, że nic się nie stało, choć wszyscy wokół wiedzą.

Przemoc, ta krwawa, bezmyślna, atawistyczna, jest obecna w „Czarnym telefonie” na każdym kroku. Największą zaletą reżysera jest jej umiejętne osadzenie w świecie, w którym jest też miejsce na przyjaźń, pierwsze miłostki, więzi rodzinne czy proste radości nastolatków i właśnie ten światłocień sprawia, że nie mamy do czynienia z czarno-białym światem, śmierdzącym sztucznością nawet z ostatniego rzędu sali kinowej.

Nie da się pominąć figury zła, choć w tym akapicie chciałbym wspomnieć o niej tylko hasłowo, żeby nie psuć Wam „zabawy”. Postać Wyłapywacza nie zostawia nas w spokoju po zakończeniu seansu – mamy niewiele danych, żeby ułożyć choćby jego szczątkową historię, a trzeba przyznać, że można mieć cały worek pytań po zakończeniu „Czarnego telefonu”.

Autorzy historii nie idą na łatwiznę, bo złoczyńca nie jest postacią jednolitą – a przynajmniej tak wynika z elementów gry, jaką toczy on z porwanymi dziećmi. Pytanie tylko, czy ta wielość osobowości nie jest kolejnym elementem planu Wyłapywacza?

O czym to film? Mówiąc najprościej:

  • o chłopcu, porwanym przez zabójcę dzieci,
  • o dorastaniu i próbie męstwa,
  • o przemocy, która tak samo przeorała świat dorosłych, jak i dzieci,
  • o więziach rodzinnych i krzywdach, których nie można już naprawić (ostatnia scena, kiedy ojciec rodzeństwa prosi o wybaczenie, klęcząc przed nimi – i choć nie jest nam dane obejrzeć tę scenę do końca, to coś mi mówi, że nie mieliśmy tam do czynienia z łatwym pocieszeniem),
  • o przejściu z dziecinniej wiary w religijne dogmaty w próby akceptacji świata takiego, jakim on jest – z naciskiem na samodzielne działanie,
  • o tym, że stoimy na ramionach gigantów (poszczególne elementy walki chłopca z porywaczem bazują na tym, co dokonały – czy czego mogły dokonać – poprzednie ofiary),
  • o tym, że czasem to inne dziecko – a nie dorosły – zobaczy w rówieśniku kogoś, kim ten ktoś dopiero może się stać.

W tym momencie uprzedzam, że w kolejnym akapicie pojawiają się spoilery i jest on przeznaczony dla tych, którzy film już widzieli, a mają kilka wątpliwości.

Czarny telefon: garść wątpliwości dla tych, którzy już widzieli film

Czarny telefon / fot. materiały promocyjne

Jako horror – a raczej thriller z elementami nadprzyrodzonymi – Czarny telefon broni się bez dwóch zdań. Mam jednak wrażenie, że sama opowiedziana tam historia aż prosi się o to, by spojrzeć na nią szerzej niż przez pryzmat kina gatunków, bo zarówno Hill, jak i Derrickson przemycili tu sporo wątków innego rodzaju.

Przede wszystkim figura ojca, który w przypadku rodzeństwa Gwenn i Finna sam wymaga opieki. Alkoholik, katujący córkę pasem i przysypiający w fotelu, gdy wokół tlą się niedopałki i walają butelki, jest wrakiem człowieka i chyba tylko w ostatniej scenie, kiedy klęczy przed dziećmi błagając je o wybaczenie, mamy wrażenie, że zostaje wyrwany z jakiegoś dziwnego opętania.

Motyw opętania – czy racjonalnie patrząc fobii i manii – jest tu obecny na każdym kroku. Wystarczy wspomnieć „lśnienie” matki głównych dziecięcych bohaterów, które doprowadziło ją do samobójstwa; alkoholizm ojca; perwersyjne żądze Wyłapywacza (swoją drogą z genialną sceną wyczekiwania, aż chłopiec przekroczy próg piwnicy-pułapki), brat-narkoman Wyłapywacza czy zafascynowanie przemocą całej społeczności dzieciaków, patrzących w hipnozie na okładanie gołymi pięściami do krwi.

Nie można pominąć motywu pasa – maltretuje nim zarówno ojciec, jak i morderca i w obu wypadkach jest to narzędzie kary, którą silniejszy wymierza słabszemu. Kary, która w pewnym momencie może zamienić się w obicie do nieprzytomności i kary, która może zamienić się w sadystyczną rzeź (o tym dosadnie opowiada nam jeden z duchów, ostrzegający Finna przed przekroczeniem progu).

Nie mogę pozbyć się uczucia, które każe mi co jakiś czas zerknąć na to, w jaki sposób historia porwanego chłopca jest prowadzona. Mam na myśli dosłowność w traktowaniu świata nadprzyrodzonego – brakuje mi tu pewnego rodzaju umowności, choćby takiej, jaka pojawiła się w „Życiu Pi”, gdzie głowiliśmy się nad tym, czy opowiedziana historia wydarzyła się „naprawdę”, czy była tylko barwną nakładką, jaką psychika nałożyła na traumę dziecka?

Nie do końca podobało mi się ściśnięcie świata przedstawionego zarówno co do miejsca, jak i relacji między bohaterami i ich przeszłości – nieco za mocno wyzierała zza niego opowiadaniowa forma pierwowzoru, który nawet z racji ilości stron siłą rzeczy nie miał jak zbudować przekonującego świata jako uniwersum, w którym osadzono postaci.

Obiecałem sobie, że nie napiszę ani słowa o Wyłapywaczu – bo coś czuję, że po sukcesie „Czarnego telefonu” za rok będziemy mieć do czynienia z sequelem 😉

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NAJNOWSZE