Amazfit T-Rex 2 na renderach pręży muskuły i powiem Wam jedno – gdyby pierwsza generacja na żywo wyglądała tak samo, jak na fotkach ze strony producenta, to mielibyśmy do czynienia z naprawdę ciekawym urządzeniem.
Niestety, wiele osób stwierdziło, że był to klasyczny przypadek, kiedy grafik zaszalał – tylko zamiast trzeciego sutka ukrył przeciętnej jakości tworzywa, które po zobaczeniu urządzenia na własne oczy kojarzyły się z zegarkami ze zdecydowanie niższej półki cenowej.
To nie koniec obaw o potencjał nowego T-Rexa, bo jest ich więcej!
Amazfit T-Rex 2 na papierze obiecuje całkiem sporo…
Nie mam zamiaru znęcać się nad nową odsłoną T-Rexa, bo nie miałem go jeszcze w ręku, ale podzielę się z Wami kilkoma uwagami, które gdzieś tam brzęczą mi z tyłu głowy, odkąd zobaczyłem informację o premierze.
Na oficjalnej stronie producenta zapłacimy za ten model dokładnie 229$ – nie jest to zbyt wiele, ale na tyle dużo, by móc wymagać od smartwatcha jakiegoś sensownego pomysłu na siebie, rozbudowanej analityki, dobrej aplikacji, wiarygodnych pomiarów czy w końcu jakości wykonania, która sprawi, że zegarek nie będzie wyglądał na nadgarstku jak taniutka podróbka G-Shocka.
Część z powyższych kwestii sprawiała spore kłopoty pierwszej odsłonie urządzenia i mam obawy (o ich słuszności/niesłuszności być może uda się nam przekonać podczas testów nowego T-Rexa), czy „dwójeczka” nie obiecuje zbyt wiele.
Spójrzmy najpierw, czego możemy spodziewać się po Amazfit T-Rex 2. Będzie to przede wszystkim:
- dwuzakresowe pozycjonowanie i obsługa 5 systemów satelitarnych,
- import tras i nawigacja w czasie rzeczywistym (uwaga – tę opcję ma przynieść dopiero aktualizacja!),
- wytrzymałość klasy wojskowej (praca od +70 do -40 stopni C),
- 24-dniowa żywotność baterii,
- inteligentne rozpoznawanie ćwiczeń siłowych (Garmin zadrży?),
- możliwość śledzenia ponad 150 trybów sportowych,
- monitorowanie tętna, natlenienia krwi, poziomu stresu i snu,
- wbudowany kompas i wysokościomierz barometryczny,
- wyświetlacz AMOLED 1,39 cala, 326 PPI i świetna jasność 1000 nitów,
- efekty treningu i poziomu energii organizmu rodem z Polara, Huawei i Garmina.
Tylko że wiele rozwiązań to pomysły, które skądś już znamy!
No właśnie – szybko przejdę do rzeczy, co nie do końca mnie przekonuje w przypadku najnowszej propozycji Amazfit.
Przede wszystkim ciekawi mnie, jak Garmin zareaguje na to, że system rozpoznawania elementów treningu siłowego na wizualizacjach zamieszczonych na oficjalnej stronie z opisem T-Rexa wygląda jak przeniesiony z zegarka tej marki (szczegóły znajdziesz we wpisie Garmin Instinct 2 Solar recenzja)? Bo chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że Amazfit bardzo mocno zainspirował się rozwiązaniem amerykańskiej marki.
Druga kwestia związana jest z materiałami i wyglądem zegarka: o ile znajdziemy informację o metalowych przyciskach czy antybakteryjnym silikonie na pasku, to już sama koperta to stop polimerowy i obym się mylił, ale ponownie może wyglądać „nieco inaczej” na renderach, niż w realu. Dodatkowo nie mam pojęcia, kto uporczywie forsuje napis T-Rex na froncie zegarka – mam wrażenie, jakby marketingowcy Amazfita przeceniali siłę tego modelu.
Jestem też ciekaw, jak będzie sprawował się system PeakBeats i na ile będzie pokrewny z tym, co oferują starsze rozwiązania marek jak Polar (sprawdź test Polar Vantage M2), Garmin (Body Battery) czy Huawei (czas odpoczynku po treningach biegowych i analizy, jakie znamy choćby z recenzji Huawei Watch GT Runner).
Diabeł tkwi w szczegółach i mam nadzieję, że Amazfit poskłada elementy układanki w strawny sposób.