Nie musiałeś być fanem pop-punku, żeby słyszeć o kapelach obliczonych na szybki zysk i jeszcze szybsze spłynięcie w muszli niepamięci. One czasem wracają i są gorsze, niż w momencie debiutu! Przed Wami Avril Lavigne Bite Me – kawałek, który w jednym teledysku miesza seks, czarnych pakerów przebranych za baletnice, babkę w sile wieku udającą nastolatkę i wyobrażenia 13-latków o amerykańskich związkach.
Avril Lavigne Bite Me – postpandemiczne pląsy w wizjach rodem z My Little Pony!
Avril Lavigne w 2021 roku?! Gorzej być nie może? A skąd! Avril w 2022 ma zagrać u nas koncert! Wyobraźcie sobie tę mieszankę – podstarzałych fanów (bo fanek to kiedyś chyba nie było?) zmieszanych w tłumie współczesnych nastolatków – brzmi niemal jak zaproszenie na imprezę, gdzie mogą pojawić się karalne paragrafy.
Wracając do premierowego utworu: nie mam zielonego pojęcia, czy ktokolwiek zastanowił się przez chwilę nad nim z innej perspektywy, niż wypełnionej dolcami za streaming, płyty i wyprzedane koncerty, ba – kto wie, może nawet reklamówki zmywalnych tatuaży dla dzieciaków czy w ostateczności Jeepa Wranglera (tego ostatniego udało się nawet zmieścić w teledysku!).
Sam kawałek brzmi dziwnie znajomo i po chwili deja vu wszystko staje się jasne – Avril nagrała go dla wytwórni, której szefuje Travis Baker, znany z Blink-182. Mamy tu wszystko, do czego przyzwyczaił nas ten zespół przez dekady grania i gdyby podmienić wokal, nikt by się nie pokapował, że to nie kolejny kawałek Blinków. Nie chcę pastwić się nad tym, że osoby sporo po 40-tce trochę zabawnie wyglądają udając nastolatków, ale już samemu teledyskowi co nieco się dostanie.
Wyobraźcie sobie mieszankę prężącej się w żółtym boxie wokalistki, nasterydowanych Afroamerykanów w spódniczkach balerin, perkusisty machającego ramieniem tak, jakby przed chwilą mu je przyszyto i testował, czy znów nie odpadnie oraz głównego antybohatera tej historii, który siedzi samotnie w lofcie zamiast spędzać czas (zgadnijcie na czym!) z Avril. Miało być zabawnie, wyszło smutno, szaro i stereotypowo, a fabułę można streścić w jednym zdaniu – laska zbiera ekipę i robi demolkę w lokum gościa, który jej nie chce.
Niby zakończenie otwiera furtkę do tego, że zbiorowa zemsta była jedynie marzeniem narratorki, ale niesmak pozostaje.
Zastanawiam się, czy dawni fani Avril kupią ten wizerunek wiecznie młodej, różowej buntowniczki? Bo nowych chyba takimi pozami nie zdobędzie – kto jak kto, ale nastolatki są bezlitosne, kiedy ktoś za wszelką cenę chce wkupić się w ich łaski.
Macie ochotę na kiczowy teledysk, który bawi w sposób przemyślany od A do Z? Oto Little Big Covers z Everybody!