Little Big Covers: geniusze rave’u wracają!

Little Big Covers to album-niespodzianka od jednego z nielicznych, współczesnych rosyjskich zespołów, który zaistniał w świadomości fanów muzyki na całym świecie. Ten zespół można uwielbiać bądź mieszać z błotem – ale trudno być wobec niego obojętnym!

Little Big: fenomen estetyki kiczu czy produkt marketingu?

Pamiętam swój pierwszy raz z Little Big, gdzieś przypadkiem odnalezionego w otchłani You Tube i powiem wprost: połączenie totalnej muzycznej rozwałki rodem z Die Antwoord z prześmiewczą, groteskową estetyką teledysków wywarło na mnie kolosalne wrażenie.

Илья Прусикин / fot. oficjalny kanał LB na Facebook

Jak to? – zachodziłem w głowę – można grać ostry rave z wpływami europejskiej muzyki, określać się mianem punkowców (wtf? punkowcy na imprezie techno?) a jednocześnie w teledyskach nurzać się w kiczu i szargać świętości?

Można – tylko trzeba to robić tak bezbłędnie, jak Little Big!

Choć nie brakuje oskarżeń o to, że kapela jest bardziej tworem machiny marketingowej niż pasji członków zespołu, to szczerze mówiąc chyba mało kogo to interesuje. Dopiero co w związku z Eurowizją pół świata zaczytywało się w newsach dotyczących przedziwnych rosyjskich „artystów” (wokalista zaczął być traktowany jako persona non grata po odkopaniu filmiku sprzed lat, na który w satyryczny sposób odnosił się do parady równości), a co najbardziej zabawne – o Little Big potrafili się wypowiedzieć nie tylko ludzie nie przepadający za techno, ale też tacy, którzy … w ogóle nie słuchają muzyki!

No właśnie, tak docieramy do jednego z motorów napędowych zespołu, czyli wywoływania skandali, które promują ich bardziej niż cokolwiek innego. Siłą Little Big jest nie tyle sama muzyka, co jej połączenie z wizualizacją!

Na taką współpracę czekamy! / fot. Instagram LB

Trudno nie dostrzec kunsztu marketingowego, który przyciąga przed ekrany komputerów osoby nie przepadające za tym, co i jak gra zespół, ale chcących obejrzeć kuriozalne, pokręcone i często przekraczające granice dobrego smaku teledyski.

Kilka przykładów:

  • Kim Dzong Un zakochany w bomie atomowej, z którą nakrywamy go w łóżkowej scenie (wazelina leje się gęsto!),
  • otwarte kpiny z uznawania Rosjan za wybitnie trunkowych i niebezpiecznych,
  • sceny z dolarami spływającymi z nieba na rosyjskiej prowincji i półnagą karlicą, siedzącą na kucyku ustylizowanym na jednorożca,
  • permanentne przebieranki, dziwne ruchy sceniczne, epatowanie przaśną Rosją,
  • teksty piosenek, śpiewane/rapowane z wyraźnym słowiańskim akcentem.

To tylko fragment tego, czego możemy spodziewać się po jednej z najbardziej odjechanych kapel świata. Połączmy ten barwny, poskładany z elementów postkomuny i nowobogackiej współczesnej Rosji świat z ostrą, niezwykle melodyjną rave’ową muzyką, której nie powstydziłby się Die Antwoord, a mamy murowany przepis na hit!

Little Big Covers: muzyka, która nie powinna powstać i teledysk, który śmieszy do łez

To nie będzie długi akapit: o ile Little Big potrafi komponować przeboje na skalę hurtową, to coverowanie innych wychodzi mu co najwyżej średnio.

Gdyby jeszcze Rosjanie dali z siebie 40% możliwości, czekała by nas świetna zabawa.. Niestety, muszę Was zmartwić (i przyznać się od razu, że z każdym przesłuchiwanym na Tidalu kawałkiem sam miałem nietęgą minę) – 40% może i było, ale 3/4 z nich poszło w teledysk!

Co znajdziemy na albumie? Na szczęście niewiele (łączny czas płyty to 13:11!):

  • Everybody (Little Big Are Back) – oryginał Backstreet Boys
  • Blitzkrieg Bop – The Ramones
  • Barbie Girl – Aqua
  • Koldunya – Н. Кадышевa
  • Mamma Maria – Ricchi e Poveri.

Określenie „na szczęście” znalazło się tu nieprzypadkowo, bo Little Big zrobiło to, co 90% zespołów zabierających się za covery – zagrało mocniej, szybciej i współcześnie. Nietrudno sobie wyobrazić imprezy czy koncerty, na których każdy, kto ma na czym będzie podrygiwał w rytm Mamma Maria, ale taki kawałek to samograj, z którym poradziłby sobie pierwszy Borys LBD.

Najlepszy kawałek z płyty? Jeśli już, to Blitzkrieg Bop, który podany w estetyce Little Big zachowuje punkowy charakter oryginału, choć jest składanką z sampli i bitów.

Na pewno są to piosenki, które ożywią każdą imprezę, ale owcę (meee eeee!) z rzędem temu, kto będzie o nich pamiętał chwilę po tym, jak zastąpi je kolejny utwór. Czy jest tak źle, jak w przypadku Rosalie Kiedy powiem sobie dość? Na szczęście nie, ale…

W muzyce zabrakło odwagi, szaleństwa i piętna Little Big – a szkoda, bo zespół wielokrotnie udowodnił, że mało kto jak oni potrafi łączyć połamane rytmy z melodiami, które nie wychodzą z głowy tygodniami.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NAJNOWSZE