Halston: recenzja serialu dla fanów Versace!

Czasem przypadek pozwala nam przez kilka godzin delektować się cudownym serialem, o którym nawet nie słyszeliśmy – właśnie w ten sposób obejrzałem nową produkcję słynnego Rayan’a Murphy’ego Halston.

Przyznam bez bicia: nie miałem pojęcia, że ten tytuł już pojawił się na Netfliksie (choć czytałem o sporach twórców z rodziną tytułowego bohatera, która twierdziła, że fabuła przekłamuje fakty z biografii projektanta).

Wystarczył jednak rzut oka na grafikę promującą serial, na której pojawia się ucharakteryzowany Ewan McGregor, żeby wiedzieć, ze szykuje się kawał dobrego kina, zanurzonego w historyczną już epokę lat 60-tych i 7-tych XX wieku. Nowy Jork, walka o sławę zdolnego projektanta, świat wielkich nazwisk i kultowych już klubów – czy trzeba czegoś więcej dla fanów przedziwnego klimatu tego okresu?

Halston: Ewan McGregor interpretuje twórcę, egocentryka i ofiarę własnych demonów

Trudno nie cenić McGregora – od „Trainspotting” zapisał się w historii kina i nawet najbardziej zapyziałe role w uniwersum Gwizednych Wojen tego nie wymażą. To aktor obdarzony miękką urodą, charakterystyczny, potrafiący oddać bunt i agresję, ale o warunkach predestynujących go raczej do ról intelektualistów, wrażliwców czy .. gejów.

Przypomnę tylko, że przed Halstonem McGregor harcował z Jimem Careyem w I Love You Phillip Morris, gdzie stworzył kreację nieco zagubionego, romantycznego homoseksualisty, za którym (dosłownie i w przenośni!) szalał bohater grany przez kultowego komika.

Obawiałem się, że ta dawna – przeszarżowana i dość stereotypowa – kreacja mogła mieć jakiś wpływ na to, co McGregor zaprezentował dla Netfliksa. Trudno spodziewać się, żeby nawet solidny aktor „zażynał” się dla roli na potrzeby kilkuodcinkowego serialu bazującego na biografii projektanta dla małego ekranu.

Halston: serial / fot. Netflix

Na szczęście McGregor przyjął ciekawą taktykę: z jednej strony oglądamy go jako przegiętego geja, odstręczającego egoistę, niewolnika seksu i tyrana dla swoich współpracowników, z drugiej – mężczyzny, z którego nigdy nie wyszła klątwa dzieciństwa w cieniu porywczego ojca i poniewieranej przez niego matki oraz obsesyjnego poszukiwania idealnego towarzysza życia, bratniej duszy, która „objawia” się w osobie niezwykłej i utalentowanej Lizy Minelli.

Halston z serialu to ktoś, kto szuka inspiracji za wszelką cenę, ale jednocześnie sam jest jej źródłem dla wielu osób z otoczenia. Potrafi rozbudzić potrzebę artyzmu, tworzenia, kreatywnej burzy mózgów – po czym bezceremonialnie wyłuskać z efektów tych działań coś, co wykorzysta sam dla własnej marki.

No właśnie – serial jest osnuty wokół dramatu Halstona, który budując własne imperium modowe związuje się z potężnym inwestorem, który coraz bardziej zmienia zasady gry i pcha projektanta w objęcia … domów towarowych.

Halston: męski seks z czarnym czy białym? Wybór nieoczywisty!

Homoseksualna ikona mody – aż chciałoby się machnąć ręką i stłumić ziewnięcie. Czy po ostatnim Versace z poprzedniego dzieła Murphy’ego można w tak krótkim odstępie czasowym zaprezentować coś nieoczywistego? Owszem!

Versace z „Zabójstwa …” ustylizowany był na romantycznego kochanka, zapatrzonego w postać graną przez Rickiego Martina. Za to Halston, mimo wieloletniego związku z obdarzonym szczupłym, muskularnym ciałem, wąsem w stylu Freddiego Mercurego i … innymi przymiotami, które pozwoliły zyskać mu przydomek „Wielki Ujo” , Victorem Hugo, dosłownie szalał w łóżku, na łóżku i pod nim.

Halston: Victor Hugo w serialu

Wizyty w dzielnicach męskich prostytutek, poszukiwanie kochanków w knajpach, wolny seks w słynnym Studiu 54 – to tylko wstęp do bujnego życia erotycznego tego przedziwnego artysty.

Pierwszy czarny kochanek Halstona już na początku znajomości pyta, czy rajcuje go tylko to, że jest hojnie wyposażony. Po latach pracuje on ciągle w otoczeniu projektanta, który jest już w związku z Victorem Hugo (nomen omen kapitalne imię i nazwisko!) i stawia mu ultimatum: on albo Victor.

Odpowiedź Halstona jest jednoznaczna, błyskawiczna i nie zostawiająca żadnego pola manewru – wtedy zauważamy, że nasz bohater z poszukiwacza seksualnych przygód może zamienić się w wiernego partnera. Oczywiście nic z tego nie będzie, ale przyczyna powrotu Halstona w wir uniesień z przypadkowymi, zwykle czarnymi mężczyznami, będzie dość niejednoznaczna.

Halston: czy warto obejrzeć?

Przede wszystkim: to serial dla niegrzecznych chłopców i dziewczynek i trzeba to powiedzieć jasno. Jeśli razi Was widok (uspokoję od razu co bardziej wrażliwe sumienia – chodzi rzecz jasna o cenzurowane sceny bez sami wiecie czego) gejowskiego trójkąta, szkoda nerwów.

Trudno oglądać ten serial z pominięciem homoerotyzmu – obserwujemy tu początki tej kultury, zanurzonej w artystycznym świecie Nowego Jorku, wszechobecnej i unurzanej w sztukę, perwersje, życie towarzyskie, kokainę i alkohol, kluby nocne.

Halston: serial / fot. Netflix

Ale to nie jest dzieło tylko o tym – i właśnie to stanowi o jego sile.

Czym Halston punktuje? Otóż to opowieść o:

  • demonach dzieciństwa i terapii, na którą jesteśmy prędzej czy później gotowi,
  • potrzebie tworzenia, inspiracji, życia z innymi ludźmi o podobnych aspiracjach po to, by w tym ogniu kształtować swój indywidualizm,
  • narodzinach współczesnego marketingu, śledzeniu losów produktów, kalkulacjach księgowego i skonfrontowanej z nimi wizji artysty,
  • narzucaniu innym swojej wizji rzeczywistości,
  • poszukiwaniu bratniej duszy, być może tej jedynej na całym świecie,
  • frustracji spowodowanej życiem z … egotycznym geniuszem.

To kino, które stoi na antypodach komercji w rodzaju ostatnich popisów Snydera dla Netfliksa (Armia Umarłych recenzja Offa), ale oferuje dużo humoru, atmosferę Nowego Jorku lat 70-tych i 80-tych, galerię sław na ekranie i sporo rozterek, które zostaną z nami po seansie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

NAJNOWSZE